Oxford vs Cambridge – university battle

studenckie życie wita!

studenckie życie wita!

To chyba najstarsza bitwa( i najbardziej zażarta) w historii Wielkiej Brytanii. Dwa miasta, nie leżące znowu tak daleko od siebie (jedno na północny wschód a drugie na zachód od Londynu), dwa potężne światowe ośrodki kształcenia uniwersyteckiego. Oba mogą poszczycić się wybitnymi wychowankami, niesamowitymi odkryciami, które miały miejsce w ich murach. No i nieziemską studencką atmosferą, ponieważ to studenci tworzą klimat i największą część populacji. To właśnie do nich dostosowana jest infrastruktura – college, puby, parki, ścieżki rowerowe, sklepy…jak to bywa w takich wypadkach, do dziś toczy się spór które z nich jest lepsze. Na to pytanie wam nie odpowiem, ale pomogę rzucić okiem na oba. Jest to czysto subiektywny przewodnik (choćby ze względu na różnicę w pogodzie), żeby nie było, że któremuś bardziej kibicuję ;).

Cambridge

Trinity College

Trinity College

To miasto miałam okazję odwiedzić pierwsze i to z przytupem. Zdesantowałam się tam w piątek wieczorem do koleżanki mieszkającej tamże i jest to informacja nie bez znaczenia. Najlepiej właśnie zwiedzać miasta uniwersyteckie z kimś, kto jest absolwentem danego uniwersytetu. Otwiera to drzwi zamknięte dla normalnych turystów – tak zwani alumni posiadają dożywotni wstęp na teren college wraz z osobą towarzyszącą (bez kupowania biletów!) oraz mają też możliwość uczestniczenia w comiesięcznych kolacjach w salach (zupełnie jak w Harrym Potterze). To dało mi nieograniczone możliwości jeśli chodzi o docenienie Cambridge – miałam wstęp wszędzie i na dodatek przewodnika gratis :).

spokojne uliczki wakacyjnego miasta studentów

spokojne uliczki wakacyjnego miasta studentów

Rdzeń miasta tworzą college, czyli akademiki. Jest ich w samym mieście sporo, najstarszy to Trinity College. Zdecydowanie tworzą bardziej zwartą społeczność niż to ma miejsce w Polsce. Ludzie zjeżdżają się tam z całej Wielkiej Brytanii i świata, osiadają na następne 5-6 lat studiów, zżywają się ze sobą. Do rodziny jeździ się tylko w przerwach. Tworzy się bardzo zażyłe więzi z ludźmi, z którymi przebywa się praktycznie cały czas – ucząc się, bawiąc, mieszkając. Same college wyglądają przepięknie, starsze utrzymane w stylu gotyku z równiutko przyciętymi trawnikami. Mi wygląd tych wszystkich miejsc bardzo przypominał atmosferę Harrego Pottera, co nie dziwi ani trochę, biorąc pod uwagę fakt że autorką jest Brytyjka zaznajomiona z ideą studiowania tutaj.

prawie jak Harry Potter!

prawie jak Harry Potter!

Wydaje mi się, że studenci traktują też naukę dużo poważniej niż w Polsce. Jednym z aspektów są bardzo wysokie opłaty, które różnią się w zależności od kierunku – średnio około 40 tys. funtów za studia (rekordzistą są chyba studia menedżerskie – 70 tys. funtów!!!). Łatwo sobie wyobrazić jak ciężko jest, gdy zaczyna się pracę z takim kredytem na koncie (wbrew pozorom mało komu opłacają je z góry rodzice; większość osób bierze tzw. student loans) i przekłada się to też na szacunek do czasu i zdobywanej wiedzy. Poziom nauki też za tym idzie (autorka jest pracownikiem polskiej uczelni więc wie, o czym mówi…).

szyld i wejście do sławnego pubu The Eagle

szyld i wejście do sławnego pubu The Eagle

Naokoło college rozmieszczone są bardzo zadbane parki, dające możliwość sportu i nauki na wolnym powietrzu. Ponadto uliczki, puby, sklepiki – wszystko w tej samej architekturze.  Ja i tak miałam szczęście, bo byłam tam w czasie wakacji, więc głównie spotkać było można turystów. Normalnie te rejony są bardziej zatłoczone, ze względu na ogromną ilość studentów. Jednym z dużych przeżyć była wizyta w pubie The Eagle, gdzie regularnie bywali Watson i Crick. Nie wiem, czy jest to prawda ogólnie znana, ale to właśnie tam ogłosili oni swoją teorię budowy DNA, a nie na sali wykładowej ;). Jest nawet pamiątkowa tablica nad stolikiem, w którym się to stało.

nie wszystkie odkrycia powstają w zakurzonej pracowni

nie wszystkie odkrycia powstają w zakurzonej pracowni

łódki czekają!

łódki czekają!

Klucząc po wąskich uliczkach, między roześmianą gawiedzią, ciesząc się słońcem (!!!) i latem, dotarłam dzięki mojej przewodniczce do, według mnie, najfajniejszej atrakcji Cambridge. Miasto pocięte jest siecią kanałów, które studenci musieli jakoś wykorzystać, aby było jeszcze fajniej. Dlatego ma tu miejsce tzw paunting czyli wioślarstwo na specyficznych długich drewnianych łódkach. Jednak nie używa się do tego wioseł, a długie kije, którymi trzeba się odpychać od dna (tak, kanały nie są zbyt głębokie). Ponoć to lokalny sport. W terminie wakacyjnym kanały były dość zatłoczone co podwyższało stopień trudności dodając do przemieszczania łódki sterowanie w celu lawirowania między innymi łódkami. Dodajmy do tego, że aby móc się odepchnąć to trzeba stać na końcu takiej łódki…co, ja nietrudno przewidzieć, skończyło się dla mnie prawie kąpielą ;). No i gigantycznymi zakwasami w ramionach następnego dnia…dla leniwych – można wynająć łódkę od razu z wioślarzem, ale to nie to samo. I w ogóle uważam, że z tej perspektywy miasto zwiedza się najciekawiej.

Camridge najlepsze jest z perspektywy łódki

Camridge najlepsze jest z perspektywy łódki

autorka próbuje swoich sił (i zmysłu równowagi)

autorka próbuje swoich sił (i zmysłu równowagi)

Podsumowując – Cambridge to naprawdę miasteczko warte odwiedzenia. Jest co robić, co zobaczyć, a przede wszystkim wczuć się w atmosferę miejsca. Ale przejdźmy do jego największego rywala…

Oxford

różnorodne dachy Oxfordu

różnorodne dachy Oxfordu

Od razu przyznam, że moja ocena Oxfordu nie będzie do końca obiektywna – po pierwsze było, szaro, buro i deszczowo (czyli typowa Brytania), a poza tym miałam na to zaledwie parę godzin. Jednak atmosfera w tym mieście jest zupełnie inna niż w Cambridge. Oxford to miasto mniej studenckie, a bardziej…zwyczajne. Są tu kamienice, schludne, ale nie tak przykuwające wzrok. Więcej za to można znaleźć wąskich zaułków. Ogromną frajdę (mimo ze z parasolem), sprawiło mi wchodzenie w jakąś ciasną uliczkę tylko po to, przeciąć trawnik jakiegoś college i wyjść w zupełnie zaskakującym miejscu. W wąskich, niepozornych zaułkach kryją się puby albo okna wychodzące na dormitoria.

dla każdego coś miłego

dla każdego coś miłego

Architektura bardzo przypomina Cambridge, jednak college są bardziej wpasowane między budynki, niż tworzą oddzielną przestrzeń. Mniej jest też zieleni (no dobra, to był luty…), chociaż ja i tak biegałam zachwycona. Nie dość że trawniki porażały zielenią (luty w Polsce- zimno, szaro, zero kolorów), to na dodatek kwitły już drzewa, żonkile…to jest ogromny plus klimatu wyspowego. Nawet deszcz nie był w stanie tego zepsuć. Zresztą Brytyjczycy zachowują się tak, jakby go w ogóle nie zauważali. Nawet przy mocniejszych opadach rzadko wyjmują parasole – chyba że to turyści…

schludnie i spokojnie

schludnie i spokojnie

Oxford może poszczycić się również bogatą historią i wybitnymi wychowankami. Dla przykładu miałam okazję zobaczyć dom, w którym C.S. Lewis pisał „Narnię” – na drzwiach wyrzeźbiony jest Aslan, a przy lampach czuwają fauny. Są i nowsze powody do dumy, z czego skwapliwie korzystają sklepy z pamiątkami. Wszędzie można zauważyć atrybuty związane z Harrym Potterem, Władcą Pierścieni (Tolkien też był związany z Oxfordem) czy Narnią. Tu nie miałam już okazji tak wiele zobaczyć, bo brakowało wszędobylskiego przewodnika. Ale zwiedzania samego w sobie jest sporo, więc w ciągu paru godzin da się jedynie przejść między najciekawszymi rejonami. W sezonie zimowym brak też ogrodów, które pasują Oxford zielenią…

u nas jeszcze głęboka zima, a tu już kwitną czereśnie...

u nas jeszcze głęboka zima, a tu już kwitną czereśnie…

college wpasowane w budynki - mniej przestrzeni, ale nadal robią wrażenie

college wpasowane w budynki – mniej przestrzeni, ale nadal robią wrażenie

fauny pilnujące drzwi kamienicy C.S. Lewisa

fauny pilnujące drzwi kamienicy C.S. Lewisa

Dodaj komentarz