Marché de Noël – zakochaj się we Francji…w zimie!

tradycja szopek we Francji jest całkiem bogata – dużo stoisk oferuje całe zastępy postaci, także można złożyć sobie własną szopkę

Jak co roku, nieuchronnie i nieodwołalnie, idą święta. W Polsce z czuciem świąt jest różnie – zależy kto jak je lubi czuć, bo mnie osobiście doprowadzają do rozpaczy czekoladowe Mikołaje pojawiające się w połowie listopada. Potem jest długo, długo nic (oprócz narastającego marketingowego chaosu w kolorze czerwieni i złota)…i święta. Nie ma co się oszukiwać – chyba że ktoś pochodzi z wyżej położonych regionów, śniegu na święta czy nawet przed (no, chyba że na chwilę) to się raczej nie uświadczy. Poza tym atmosferę ratują przepięknie oświetlone miasta. Moja rodzinna Warszawa co roku zaskakuje mnie coraz to innymi ozdobami i przyznam, że naprawdę to lubię. I trochę wtedy te święta jakoś widać.

rozświetlone świątecznie ulice Montbeliard prowadzą wprost na jarmark

Tradycja Jarmarków Bożonarodzeniowych nie jest w Polsce bogata – ot, trochę stoisk niepostrzeżenie zaczęło się wkradać na rynki Starówek czy w centrach miast, ale to raczej zapożyczenie z Zachodu. W Jarmarkach celują zdecydowanie Niemcy, ale ku mojej wielkiej radości, Francuzi ich gonią, szczególnie w okolicy granicy niemieckiej. Szczególnie w Alzacji, rejonie o dość niespotykanym rysie kulturowym, odrębnym od reszty Francji (wynika to z historii, która ten region zdecydowanie nie oszczędzała, przerzucając go raz do Niemiec, a raz do Francji – o tym pewnie kiedyś jeszcze napiszę). Zacierałam więc ręce, bo nigdy nie miałam okazji na podróże w te rejony w okolicy świąt. Oj, warto!

Akurat gdy przyleciałam w grudniu, Alzację pokryła spora warstwa śniegu, słońce świeciło raźno i nieźle mroziło. Niezwykła odmiana po szarej, dość ciepłej i zupełnie nie-białej Polsce. Postanowiliśmy zrobić sobie rajd po okolicznych miasteczkach, abym mogła prawdziwie zapoznać się ze świąteczną francuską kulturą (i jedzeniem, i prezentami!). Także zaczynamy z lotniska w Bazylei jako punktu wypadowego i z tego właśnie rejonu w ciągu godziny jesteśmy w stanie osiągnąć wszystkie wymienione miejsca.

Eguisheim

przytulne uliczki Eguisheim z nachylającymi się nad nimi domami

O tym miasteczku słyszałam już wcześniej, przeglądając co ciekawsze informacje i miejsca w Alzacji. Niepozorne na mapie, słynie z tytułu najpiękniejszej wsi we Francji (jak znam życie to wiele jest takich wsi, ale naprawdę ta ma tytuł zasłużony!). W większości obszaru składa się z absolutnie zachwycającej zabudowy starofrancuskiej w postaci domków z muru pruskiego, którą bardzo zgrabnie obchodzi się naokoło jedną główną uliczką, po czym na końcu wchodzi na niewielki rynek. Kolorowe domki, jeden koło drugiego, prześlicznie udekorowane na święta, z drewnianymi okiennicami i malutkimi schodkami, prowadzącymi do sklepików rzemieślniczych, zachwycają na każdym kroku, nie sposób oderwać od nich wzroku, tylko szyję się wykręca w wąskich uliczkach. Mieliśmy szczęście, bo dotarliśmy tam około godziny 11 i było naprawdę pusto, czyli mogliśmy się swobodnie poruszać. Gdy doszliśmy do rynku koło południa, tłum zaczynał gęstnieć, ale generalnie miasteczko-wieś sprawiało ciepłe, kameralne i serdeczne wrażenie. Oprócz specjałów Alzacji, suszonych kiełbas, serów pleśniowych i niezrównanego wina typu gewurtztraminer, skusiliśmy się na tradycyjne na jarmarkach wino grzane z przyprawami (oraz wersja dla kierowców – grzany sok jabłkowy). Sympatycznym elementem są plastikowe, ale wcale nie jednorazowe kubki z nadrukami związanymi z jarmarkiem oraz danym miasteczkiem – można je za 1 euro zabrać ze sobą, a stanowią fajną pamiątkę.

Colmar

przepych świątecznej szaty Colmar

Stolica Alzacji to już zupełnie inny kaliber – całkiem spore miasto, którego jarmark rozłożył się po całym obszarze Starówki i po wizycie tam naprawdę bolały mnie nogi. Można chodzić i chodzić bez końca, ulice nie są już tak ciasne, chociaż jest w nich zdecydowanie mniej miejsca – duże miasto rządzi się niestety swoimi prawami i tak jak w kameralnym Eguisheim tłumów nie było, to dopisały w Colmar. Czasami trudno było przejść nawet do kolejnego stoiska! Tutaj za to mieliśmy okazję spróbować alzackiego specjału – flammkuchen, czyli płaski placek z dodatkiem kremowego sera, boczku i cebuli. Jak powiedziałam, że to pizza to G. się obraził, więc lepiej ich nie drażnić ;). Co warto jeszcze spróbować? W cukierniach sprzedawane są zestawy kruchych ciasteczek o różnych kształtach i kolorach, typowe dla okresu świątecznego. Nie mają nic wspólnego z piernikami, są typowo maślane. Colmar wprawdzie nie miało tak urokliwych domów, choć również królował mur pruski, natomiast bogactwo ozdób i lampek zdecydowanie powalało na kolana. Była nawet mała kołowa karuzela i wielka choinka, na której bombkach można było pojeździć! Francuzi lubią się bawić i przyjemnie spędzać czas, spotkaliśmy mnóstwo rodzin z dziećmi i grup przyjaciół – nie chodzi o zakupy ale o wspólne pławienie się w atmosferze świąt. Colmar nazywane jest również Wenecją Alzacji, ponieważ zbudowano w nim system kanałów, po których można popływać gondolami. W zimie to nie najlepszy czas, a jednak dużo osób korzysta – nawet św. Mikołaj 🙂

Mikołaj zamienił renifery na łódkę

Haut-Koenigsbourg

srogie i niezdobyte mury witają

Jak już jesteśmy w tym regionie, to choć nie jest to atrakcja stricte świąteczna, warto podjechać do zamku Haut-Koenigsbourg, położonego niedaleko Colmar. Zamek imponuje kompletnością, między innymi dzięki gruntownej renowacji, która miała miejsce ponad 100 lat temu. Zamek powstał w XV wieku za panowania Habsburgów, ale jak to cała Alzacja – przechodził z rąk do rąk. Ma niesamowite położenie, prawie na szczycie skalistej góry, skąd tylko jeden bok otwiera się na teren, skąd mógł być zdobyty. Zamek okazał się koniecznym punktem naszej wycieczki, jako że ostatnio zgłębiałam stare francuskie kino i właśnie w nim kręcony był jeden z najsławniejszych okołowojennych filmów „La Grande Illusion” (polecam, bardzo aktualny i świetnie zagrany!). Zamek robi wrażenie już od wspinaczki do jego wrót, a świetna odbudowa pozwala przejść przez jego wnętrza i zapoznać się z kolejnymi pomieszczeniami wraz z ich wyposażeniem. Z góry rozpościera się niesamowity widok na całą Alzację, ponieważ góra na której został zbudowany, jest stroma a dalej na wschód ciągnie się tylko równina. W dziedzińcu zamkowym urządzono bardzo ładny ogród zimowy z dekoracjami, co wraz z zalegającym śniegiem wyglądało przepięknie.

widok z zamku na Alzację

Montbéliard

jarmark koncentruje się wokół kościoła ewangelickiego

Ostatni punkt naszej włóczęgi tak naprawdę nie leży już w Alzacji, ale zaraz koło niej. Słynie właśnie z przepięknego jarmarku, więc nie mogliśmy go ominąć. Co więcej, tamtejszy jarmark jest nawet nominowany do najpiękniejszych we Francji! Był to też pierwszy raz, kiedy mogłam podziwiać dekoracje świetlne w całej okazałości, bo dotarliśmy tam wieczorem. Nie dość, że cały obszar dookoła jarmarku wprost promieniał różnymi kolorami, to od samego jarmarku, skoncentrowany wokół kościoła ewangelickiego, aż bije łuna. Naokoło bryły kościoła ciągną się stragany ze specjałami, rzemiosłem oraz oczywiście winem. mnie zachwyciły też różne rodzaje naturalnych mydeł (szczególnie z lawendą). Było też lodowisko, mała kolejka świąteczna oraz retro karuzela – czyli takie połączenie wesołego miasteczka z jarmarkiem. W głośnikach świąteczne piosenki no i mało ludzi, bo to był akurat poniedziałek…Przepiękną świąteczną makietę zaprezentowano też przed ratuszem, na dachach straganów. Po takich godzinach włóczęg nie sposób zapomnieć o świętach :).

makieta przed Ratuszem

Dodaj komentarz