Ochryda – Niebieskie Oko Macedonii

mikrolotnisko w Ochrydzie – ale działa!

Jezioro Ochrydzkie było punktem absolutnym w moim planie. Cokolwiek miało się wydarzyć – musiałam się tam znaleźć. Ilość zdjęć i opowieści (no, tych akurat to nie za wiele, jak zresztą o całej Macedonii) świadczyła, że coś w tym miejscu musi być. Po parodniowym pobycie wsiadłam więc w autobus i ruszyłam z jednego końca Macedonii na drugi.

Dostać się do Ochrydy jest bajecznie łatwo. Dlaczego? Bo jest tam lotnisko i ku mojemu niebotycznemu zdziwieniu mogłam się tam bez problemu dostać Wizzairem z Bazylei (przez którą leciałam i tak z powodów prywatnych). Na dodatek cena biletu była wręcz śmieszna – 60 zł…mi wprawdzie przyszło wracać w ten sposób, ponieważ przylatywałam do Skopje. dopiero ze stolicy wzięłam regularnego busa do Ochrydy, co było całkiem fajnym pomysłem, zważywszy jak ciekawe krajobrazy mijałam po drodze. Macedonia jest zdecydowanie niejednorodnym krajobrazowo krajem, były więc góry, doliny i równiny, a do tego zmiany temperatury w zależności od wysokości. Na moje szczęście dotarliśmy do Ochrydy w pięknym popołudniowym słońcu, co było miłą odmianą po deszczowym zaskakująco jak na wrzesień Skopje.

Ochryda rozłożona na cyplu wzgórza Plaosznik

Żeby zrozumieć fenomen Ochrydy i to nie tylko krajobrazowy, trzeba znać jego podłoże kulturowe. Macedończycy nie mają dostępu do morza, tak więc ogromne Jezioro Ochrydzkie stanowi coś w rodzaju wakacyjnej mekki i a niewielka Ochryda – kurort jak się patrzy. Oczywiście kurort na bałkańską skalę. Są tu lepsze i gorsze hotele, ulice pełne sklepów i straganów z jedzeniem i grami, bulwary z restauracjami. Ale zdecydowanie więcej jest przestrzeni i prywatnych kwater na obrzeżach, w jednej z nich miałam okazję się zatrzymać i standard jest naprawdę wysoki za niewielkie pieniądze, a właściciele bardzo sympatyczni i pomocni (np. odwieźli mnie na lotnisko w ramach przysługi – przy okazji z ucięłyśmy sobie pogawędkę z panią gospodynią na temat tego, że nikt nie zapina pasów w Macedonii, są nawet specjalne metalowe zatrzaski żeby zablokować wpięcie pasów tylko po to, żeby nie piszczała kontrolka).

te węże to tak na serio – ja chyba jednak podziękuję za kąpiel (ale miejscowi mówią, że one szybko uciekają)

Jezioro Ochrydzkie robi faktycznie niesamowite wrażenie. Rozległa turkusowa tafla jest otoczona z każdej strony górami, jedynie w mniejszym stopniu od północy, gdzie przycupnęło miniaturowe lotnisko (o tym jeszcze napiszę). Góry nie są może zbyt wysokie jak na tutejsze standardy, ale nadal jest to prawie 2000 metrów spadających tuż do poziomu wody (około 600 mnpm – w końcu to jezioro górskie) i ten kontrast właśnie czyni to miejsce absolutnie wyjątkowym. Jezioro jest naprawdę ogromne do tego stopnia, że ledwo widać jego kraniec. Niezłe zastępstwo za morze…Plaż piaskowych wprawdzie nie ma, ale krystalicznie czysta, niesamowicie przejrzysta i zupełnie nie słona woda robi różnicę. Można do niej praktycznie wejść z każdego miejsca, jezioro jest typowo oligocentryczne, więc mało roślin, za to kamienisty brzeg. No, chyba że ktoś się boi węży wodnych (sic!).

Ochryda wzgórzem Plaosznik stoi. Miasteczko jest sporo większe o nowsze dzielnice mieszkalne naokoło, ale to właśnie wzgórze wznoszące się na cyplu i potem stromo opadające do jeziora jest sercem Ochrydy. Stąd również pochodzi najbardziej znane zdjęcie kościółka św. Jana Kaneo, samotnie stojącego na skale tuż przed rozciągającym się krajobrazem jeziora i gór w tle. Plaosznik to również najstarsza część miasta, naszpikowana nowszymi lub starszymi zabytkami, dlatego naprawdę warto sobie powędrować w górę (całkiem stromo) i w dół, przy okazji zaliczając co ciekawsze punkty. Zdecydowanie miejsce spodoba się miłośnikom wąskich uliczek oraz cerkwi.

panorama z cerkwią św. Jana Kaneo

Jezioro Ochrydzkie właściwie tylko w połowie należy do Macedonii bo granica z Albanią przebiega po skosie jej tafli. Kulturową mieszankę widać choćby na ulicach, gdzie w części starszej spotyka się tylko cerkwie, natomiast w części nowszej, handlowej jest wydzielona, podobnie jak w Skopje, część turecka z meczetami. Bałkanów nie da się podzielić na równomierne kulturowo części, jak próbowano to zrobić podczas podziału Jugosławii. Na każdym kroku natykamy się na tygiel kulturowy, co wciąż jeszcze budzi napięcia, rany są zbyt świeże. W takim miejscu jednak jak Ochryda wszyscy myślą raczej o zabawie i odpoczynku, atmosfera więc sprzyja relaksowi i pozostawieniu waśni na drodze.

ukryta drewniana kładka stanowi ciekawą alternatywę dla wąskich uliczek

Jeden dzień spokojnie wystarczy aby obejść wszystkie ciekawe miejsca, chociaż wymaga to niezłej kondycji – wzgórze jest naprawdę strome i warto zaplanować trasę tak, żeby ciągle nie wchodzić i schodzić. Poza tym ze względu na atmosferę i urok tego miejsca tak naprawdę po co mieścić je w jeden dzień? Nie o to tutaj chodzi. Mi najbardziej podobało się włóczenie przez parę dni codziennie gdzie indziej i na koniec lenistwo z książką z widokiem na Kaneo. Pierwszego dnia odkryłam zupełnie przypadkiem chyba najlepszą ścieżkę w całej Ochrydzie – wystawny bulwar nad jeziorem, pełen kawiarenek i turystów ciągnie się dalej w stronę cypla, jednak zmniejsza sukcesywnie w wąską uliczkę, by potem kluczyć niemiłosiernie (ale konsekwentnie) i na końcu zmienić się tuż nad brzegiem w drewnianą kładkę. I tą drewnianą kładką dojdziemy aż do cerkwi św. Jana Kaneo czyli najbardziej znanego miejsca. Wprawdzie omijamy całą zabudowę Palosznika, ale nic nie szkodzi – zapoznawczo, tyle by się zachwycić Ochrydem wystarczy. No i koniecznie zachód słońca!

prasa Gutenberga w warsztacie papieru czerpanego

W kolejnych podejściach zaatakowałam Plaosznik jak przystało – od góry. Od głównego placu wdrapujemy się już nie taką wąską uliczką (ale istnieją oczywiście warianty) w stronę starożytnego teatru. Po drodze natknęłam się na fantastyczny sklep-warsztat, w którym wytwarza się papier czerpany i stoi jedna z dwóch zachowanych oryginalnych pras Gutenberga! Wejście jest bezpłatne, a zawsze ktoś ten papier tam czerpie, więc można obejrzeć cały proces. Poza tym mają bardzo ładne grafiki krajobrazów i zabytków Ochrydy na tymże papierze. Dalej idąc dochodzi się do drugiego pod względem popularności placu z cerkwią św. Zofii. Powstał on już w XI wieku i część z fresków naprawdę sięga tego stulecia. Wciąż trwają prace konserwacyjne. Wspinając się w stronę zamku na szczycie wzgórza można zajrzeć do ruin (choć nieźle zachowanych) starożytnego teatru.

freski w cerkwi św. Marii Perybleptos

Na prawo od ruin, idąc w kierunku wschodnim warto podejść do cerkwi św. Marii Perybleptos – cerkiew ładna ale z pozoru nie różniąca się od innych kryje prawdziwe skarby. Wykonano niesamowite prace konserwatorskie aby uzyskać efekt powalających na kolana fresków dosłownie wszędzie, zarówno we wnętrzu jak i na zewnątrz. Miałam szczęście trafić na bardzo sympatycznego przewodnika, który długo debatował ze mną prawie nad każdym freskiem. Niezwykłe jest to, że Macedonia była długo pod panowaniem osmańskim i w tym czasie większość cerkwi zamieniono na meczety lub niszczono. Ta miała ogromne szczęście bo stulecia palenia świec przykadziły freski i ukryły się one przed najeźdźcami aż do XX wieku, gdzie za pomocą technik chemicznych wydobyto je na światło dzienne.

widok na miasto z twierdzy

Sama twierdza cara jest zdecydowanie ładniejsza na zewnątrz niż w środku. De facto w środku nic nie ma, za to można sobie uciąć niezłą wycieczkę po murach – największym plusem takiego spaceru są fantastyczne widoki na miasto i jezioro. Wzgórze Plaosznik dla odmiany, wysunięte najbardziej w stronę jeziora, ma długą historię, bo istniały tam już świątynie od tysiącleci. Do dziś stoi tam piękna cerkiew św. Pantelejmona, niestety nie oryginalna z pierwszych wieków chrześcijaństwa, ale odbudowana. Dookoła natomiast można podziwiać ruiny zabudowań sprzed ponad tysiąca lat. Obchodząc sobie park iglasty naokoło wzgórza możemy znów zejść do cerkwi Jana Kaneo, albo nawet niżej na plażę, przy samej tafli jeziora. Naokoło cypla wiedzie bardzo elegancka promenada wraz z lampionami.

cerkiew na wzgórzu Plaosznik

Ochryda mnie kompletnie urzekła. Może to wrześniowa luźna atmosfera bez tłumów? Brak wczasowiczów, jedynie niedobitki kręcące się po uliczkach? Miałam dzięki temu to miasteczko dla siebie i fantastycznie dało się tam odpocząć. Wstąpiłam do kilku restauracji i w większości jedzenie jest naprawdę dobre – warto spróbować lokalnych ryb (w tym karpia). Poza tym, dla kobiet polecam słodkowodne perły, które królują w sklepach praktycznie wszędzie. Gdziekolwiek nie poszłam bardzo chętnie mi wszystko pokazywano, tłumaczono. Doznałam tego samego uroku co w Skopje – Macedończycy to mały, ale niezwykle dumny i uprzejmy naród, sprawiający, że chce się tam wracać. Wisienką na torcie okazał się mój powrót – gdy zobaczyłam lotnisko to prawie usiadłam. Terminal miał wielkość przeciętnej Biedronki i atmosfera panowała tam podobna. Patrząc na pas startowy kończący się zaraz po starcie (i to w jeziorze!) zaczynałam wątpić czy w ogóle jesteśmy w stanie się wzbić w powietrze. Dodatkowo byłam jedyną osobą spoza Macedonii lecącą – ewidentnie Macedończycy traktowali to połączenie jako podwózkę do pracy (czyt. Szwajcarii) i pakowali się do Wizza ze wszystkimi bagażami przez jedną odprawę. Mimo to jednak wszystko było punktualnie, choć kameralna atmosfera, porównując do wszystkich innych lotnisk na których miałam okazję być, była dość kontrabandowa :).

no i te zachody słońca 🙂

1 responses to “Ochryda – Niebieskie Oko Macedonii

Dodaj komentarz