Dzień 3. Gula na Guli czyli 1,5 km wzwyż w pół dnia

kamienne domki Mazeri u stóp gór

kamienne domki Mazeri u stóp gór

Obudziliśmy się znów ze światłem. Nie mieliśmy za dużo czasu na marudzenie, bo szykowała nam się bardzo długa i wymagająca trasa – 1500 m wzwyż i ponad 15 km wzdłuż. Na dodatek byliśmy dopiero na skraju Mazeri, które trzeba było przedreptać a dodatkowo znaleźć sklep, bo kończyły się przegryzki i butelki z wodą (po wczorajszym odwodnieniu szczególnie potrzebowaliśmy jeszcze jednej). Czas wstawać! Powoli przestawialiśmy się na zdrowy górski tryb życia, zgodny z rytmem biologicznym – spanie wraz ze zmierzchem, wstawanie ze wschodem i 10 godzin snu.

Mazeri

Mazeri

Rano wciągnęliśmy tradycyjnie kaszkę z musli. Okolica jeszcze spała, gdy zbieraliśmy graty na plecaki i szykowaliśmy się do wyjścia. Ushba machała nam pogodnie z nie tak daleka. Mieliśmy mieć dziś dzień w jej cieniu. Bojowo nastawieni ruszyliśmy w trasę, żegnając naszych gospodarzy. Jeszcze nie przeczuwaliśmy ile tego podchodzenia będzie…

osuwiskowa grobla na trasie

osuwiskowa grobla na trasie

Zeszliśmy do mostu przerzuconego przez potężną rzekę i maszerowaliśmy dziarsko przez pastwiska dla krów. Jak zwykle opanowały i zdominowały one przestrzeń. Samo Mazeri było dość typowe jak na okolicę – kamienne ściany z drewnianym wykończeniem okien, podcieni i balkonów. Spod nóg czmychały nam różne zwierzęta, a ludzie jeszcze spali. Przypadkowo trafiliśmy na szyld sklepu napisany koślawym pismem na kartonie. Dopukaliśmy się do bramy – bardzo przyjaźnie nastawiona Gruzinka pokazała nam swój asortyment, od którego nam trochę mina zrzedła – nie było prawie nic, co by się nam przydało. Właściwie to wszystkiego po trochu, artykuły szkolne, puszki z mięsem, jakieś słodycze…udało nam się w końcu dogadać i przyniosła nam gomółkę sera oraz okrągły chleb/ciasto. Musi nam starczyć. Przekąska godna chłopa rolnego 🙂

ruiny Guli i Ushba w tle

ruiny Guli i Ushba w tle

Mazeri dopiero budziło się koło 10.00. Widzieliśmy dzieci idące do szkoły po pylącej potężnej drodze – wybitej ze względu na ciężarówki kursujące w tę i nazad. Gdzieś w górze był zlokalizowany jakiś zakład, być może kamieniołom. Szybko uciekliśmy z tej drogi idąc za szlakiem, bo inaczej zniknęlibyśmy w białym pyle. Szlak odbijał w dolinę prowadzącą pod masyw, na który mieliśmy się wspiąć. Nie wyglądał specjalnie potężnie – i jak zwykle w takich sytuacjach daliśmy się oszukać perspektywie.

a jeszcze przed chwilą byliśmy tam na dole...

a jeszcze przed chwilą byliśmy tam na dole…

Droga prowadziła wzdłuż strumienia. Upał szybko zaczął dawać się we znaki. Cały czas nas to dziwiło – przygotowani byliśmy raczej na wysokogórskie zimno i deszcz, tymczasem temperatura wyciskała z nas rzeki potu. Niestety, przez to też się odwadnialiśmy. Naszym pit stopem były ruiny nieistniejącej już wsi Guli, osadzonej na zboczu masywu. Po drodze przeżyliśmy lekką chwilę grozy, bo droga prowadziła przez nasyp będący bardzo osypującą się groblą między dwoma głębokimi dolinami rzek. W pewnym momencie miała ona szerokość 1 metra i wcale nie wydawała się stabilna. Myślę, żę szybko zniknie…

towarzysząca nam Ushba z przepięknie uformowanym lodowcem

towarzysząca nam Ushba z przepięknie uformowanym lodowcem

Resztki Guli uformowały się w postaci paru ruin budynków i jeszcze dość zwartej cerkwi, górującej nad nimi. Nieopodal pasły się bezpańskie konie, które niespecjalnie jednak miały ochotę na interakcje, a tym bardziej chęć pomocy w niesieniu plecaków. Zjedliśmy tam trochę sera – był bardzo słony i tłusty, a chleb smakował bardziej jak wytrawne ciasto. Dawało to jednak sporego kopa energetycznego. Wody mieliśmy całkiem sporo, choć zauważyliśmy, że znów schodzi jej więcej niż liczyliśmy. Mieliśmy nadzieję dojść spokojnie na przełęcz do godziny maksymalnie 16.00, nie chcieliśmy się spieszyć. To dawało nam bufor, by dojść na nocleg. Byłam dość zaniepokojona, bo te góry wyglądały faktycznie na trudne, a plan był taki, by po Guli Pass strawersować zbocze góry i rozbić namiot w okolicach jezior Koruldi. Na mapie jednak nie było żadnego szlaku do trawersu, a to oznaczało samodzielne badanie terenu. Wszystko zależało od tego co zobaczymy na górze.

ostatki sił przed przełęczą

ostatki sił przed przełęczą

Cały czas podchodziliśmy ostro pod górę. Szlak kluczył zygzakiem, by trochę złagodzić podejście, ale poziomice nie kłamały – musieliśmy zrobić te 1,5 km wzwyż. Do tej pory udało mi się wejść około 1200 m do góry w dość krótkim czasie, ale bez ciężkiego plecaka. Długość trasy też wykańczała oraz skwar. Robiliśmy częstsze przerwy, bo mięśnie męczyły się coraz bardziej. Widoki jednak rekompensowały wszystko. Z lewej strony majaczyła nam Ushba z wylewającym się z niej lodowcem, prawie na wyciągnięcie ręki. Za nami rozciągały się wczorajsze zdobycze – masyw z Baki Pass oraz Pasmo Swaneckie. A przed nami wciąż do góry…

powalający na kolana widok z Guli Pass (2950 mnpm) - ta mała zielona kropka z prawej strony to ja...

powalający na kolana widok z Guli Pass (2950 mnpm) – ta mała zielona kropka z prawej strony to ja…

Robiło się coraz później, ilość wody topniała, nasze siły też. Ostatnie kilkaset metrów pamiętam jak przez mgłę. Widziałam tylko na horyzoncie biały słupek z drogowskazami szlaków. Na 10 kroków do góry musiałam robić 10 sekund przerwy. Teraz mogę powiedzieć, że była to najbardziej wyczerpująca wspinaczka w moim życiu, dociągająca siły do ostatniej krawędzi. Na szczęście hartu ducha i zawziętości wystarczyło by wtoczyć się o godzinie 17.00 na przełęcz. Otworzyła ona niesamowity widok na okoliczne pasma górskie – ośnieżony szczyt pięciotysięcznika Tetnuldi, Kaukaz mniejszy i wysoki oraz głęboko wcięte doliny. Gdyby nie skrajne zmęczenie, mogłabym tam siedzieć godzinami.

schodzimy szukać wody - w tle szczyt Guli

schodzimy szukać wody – w tle szczyt Guli

W tej chwili jednak myśleliśmy tylko o jednym – co dalej? Szybka wizualna eksploracja terenu wykluczyła trawers – musielibyśmy przeciąć piargi i skały, a na to nie mieliśmy ani siły ani chęci. Ryzyko było zbyt duże, więc nocleg przy Koruldi odpadał. Pozostała nam opcja awaryjna – szukać najbliższego miejsca do rozbicia noclegu i przespać noc w okolicy. Punktem kluczowym była woda. Zobaczyliśmy majaczące jeziorko, znajdujące się w najwęższym miejscu przełęczy, trochę niżej, u podnóża góry Guli (zabawne, że Guli Pass jest wyższe niż sama góra Guli). Nie robiliśmy sobie jednak nadziei, bo widzieliśmy już wczoraj co krowy robią z takimi jeziorkami. I tak, pierwsze co dało się zauważyć na przełęczy to krowie placki. Wyglądało na to, że radziły sobie one od nas dużo lepiej z wchodzeniem na 3000 mnpm.

przycupnięty namiot - nasza noclegownia na wysokościach

przycupnięty namiot – nasza noclegownia na wysokościach

Mapa niestety nie pomagała, bo wg niej zejście do doliny powinno odchodzić z Guli Pass. Nie było takiej możliwości, widać to było po stromym terenie. Dopiero gdy zeszliśmy do jeziorek i bardzo wąskiej przełęczy w dole, szlak się raczył objawić i zauważyliśmy całkiem porządną drogę w dół. Sama przełączka była tak wąska, że byłam w stanie usiąść na niej okrakiem. Wody nie było nadal, jeziorko nie nadawało się nawet do przegotowania. Zaczęliśmy zatem schodzić w dół w poszukiwaniu najmarniejszego strumienia. Mieliśmy sporo szczęścia bo po 20 minutach znaleźliśmy ciurkającą wodę i całkiem płaskie miejsce na namiot. Nocleg na 2800!

góry mówią dobranoc!

góry mówią dobranoc!

Jedyne na co było mnie stać, to rozbicie namiotu i położenie się w środku. Czułam się fatalnie, a czekało jeszcze przymusowe wepchnięcie w siebie jedzenia. Ania z Grześkiem walczyli z wodą – strumyczek był bardzo słaby, ale po pewnym czasie udawało się wypełnić butelki z wodą. Wszyscy znów byliśmy odwodnieni, więc musieliśmy długo gotować kolejne menażki wody i wlewać w siebie herbatę. Ja byłam w stanie przełknąć tylko kaszkę, bo mój żołądek i ciało protestowało na wszystko. Reszta ekipy to lepiej zniosła. Ja niestety nie byłam w stanie przyjąć nic z wyczerpania, co bardzo mnie martwiło, bo oznaczało to totalny spadek sił następnego dnia, a czekało nas zejście tych ponad 1000 metrów niżej do Mestii.

Dokoła nas szczyty gór różowiały i zapadał zmrok. Nie sposób było się nie zachwycić milionami gwiazd na takiej wysokości. Znów byliśmy zdziwieni, że jest tak ciepło – było około 10 stopni nawet w środku nocy, tylko trochę nas trzęsło ze zmęczenia. Noc była dla mnie niespokojna, ale też niesamowita. Okolica noclegu wydawała się jak z bajki – tylko wysokie góry, niesamowita cisza i my…

Dzień 4

4 responses to “Dzień 3. Gula na Guli czyli 1,5 km wzwyż w pół dnia

  1. Pingback: Dzień 2. Powitanie Ushby – Baki Pass | Dusza Śpiewa·

  2. Witaj Olga, chciałbym zapytać czy na szlaku z Mazeri do Mesti występują miejsca, gdzie osoba mająca lęk wysokości może mieć problem z ich pokonaniem .

    Wyjazd panujemy w połowie sierpnia br.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz