2 baby 2 razy na Babiej w 2 dni (nie licząc chłopa)

w górę, na górę!

w górę, na górę!

Zawsze bawią mnie wyrazy twarzy znajomych (lub mniej znajomych, jako że Dusza zatacza coraz szersze kręgi), gdy opowiadam im, co robiłam w weekend. A jeszcze lepiej – gdy opisuję, jak to w weekend polazłam w jakieś góry. Łolaboga! Bo góry tak daleko (prawda to, że my, Warszawiacy, specjalnie blisko w góry nie mamy i to jest coś, czego strasznie zazdroszczę Krakusom), ze 6 godzin trzeba się tłuc samochodem, albo całą noc pociągiem!

nasza trasa 2-dniowa wokół i na Babią Górę

nasza trasa 2-dniowa wokół i na Babią Górę

No i? Prawdziwy górołaz drogi się nie boi :). Wychodząc z tego założenia, w pewien październikowy piątek postanowiliśmy wyruszyć w podróż. Do końca nie mogliśmy się zdecydować gdzie, ale w końcu padło na Beskid Żywiecki. Czekało nas 400 km asfaltu po ciemku czyli 6 godzin w aucie. Wystartowaliśmy więc z kopyta o 16…i tyle nas Stolica widziała. Dotarliśmy przed 22, co było naprawdę niezłym wynikiem.

wszystkie kolory jesieni

wszystkie kolory jesieni

I już od wylądowania w Zawoi zaczęły się nasze słynne przygody. Wypatrzony PTTK Hanka, szukany jeżdżąc w tę i nazad po całej (żebyście wiedzieli jak bardzo!) długiej Zawoi, okazał się nie istnieć. Na nasze równie sławne szczęście – zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym domu typu wolne pokoje, który okazał się nie tylko takowy posiadać, nie pogonić nas psami o tak późnej godzinie, to jeszcze zaoferować pełny luksus za jedyne 25 zł od osoby :).

na szlaku - odpoczynek

na szlaku – odpoczynek

Tak więc zostawiliśmy śmigły pojazd właśnie tam, u stóp naszego celu – Babiej Góry i z samego rana ruszyliśmy w górę. Najpierw na zachód stokówką, by potem celebrować z namaszczeniem wspinanie grzbietem aż na szczyt. Kolejny raz październik zachwycił pogodą i kolorami (w zeszłym roku dokładnie takie same warunki dokładnie w tych samych dniach trafiliśmy w Gorcach). Drzewa gięły się od czerwonozłotych liści, ścieląc je nam do stóp. Słońce wyzierało nieśmiało zza chmur i szybko zrobiło się około 20 stopni. Nie mogliśmy się powstrzymać od zalegnięcia na trawce w ostatnich blaskach prawie że letniego jeszcze słońca. Potem będzie gorzej…

w tle nasz cel - Babia Góra

w tle nasz cel – Babia Góra

Mijaliśmy zwózkę drewna,  w górę unosiły się dymy z palonych ognisk. Prawie do samego głównego szlaku na Babią Górę nie spotkaliśmy w ogóle turystów. Dopiero w rejonie Małej Babiej Góry się zakotłowało, ale co przeszliśmy w spokoju to nasze :). Pod ostatnim podejściem czerwonym szlakiem zrobiliśmy sobie postój na małe co-nieco (mała dygresja – warto nosić palnik i kartusz, szczególnie przy długich wycieczkach jak nasza; kupujemy wtedy coś w stylu „danie ze słoika” i jemy po drodze; dobre kiedy zimno i batoniki musli przestają wystarczać). Potem już tylko atak na sam szczyt…

widoki ze szczytu

widoki ze szczytu

A szczyt powitał nas tym, czy szczyty szczególnie lubią – niezłym wiatrem, ale również pięknymi widokami. Wprawdzie celując w zachód słońca, przyszliśmy zdecydowanie za wcześnie (ach, to nasze tempo), jednak i tak mogliśmy w spokoju po szukać wszystkich pasm górskich naokoło. Nacieszywszy się (i gdy wiatr zaczął być szczególnie denerwujący), zeszliśmy do schroniska Markowe Szczawiny czerwonym szlakiem. Przekroczywszy próg, zostawiliśmy świeżo zapadłą noc za plecami. Okazało się, że z miejscami jest bardzo krucho, na szczęście jednak podłoga zawsze wita nas z otwartymi…klepkami. Groziło nam wprawdzie bardzo bliskie z nią spotkanie, bo nie wzięliśmy karimat, ale mimo sporego zamieszania w schronisku, udało nam się znaleźć porzucony materac, który posłużył do zmiękczenia relacji z podłogą :).

"leżało to wzięliśmy" ;)

„leżało to wzięliśmy” 😉

Noc umilały nam chóralne chrapania pozostałych 15 gości, a rano zamiast świergotu ptaków – przedwczesny szelest torebek foliowych, używanych przy pakowaniu plecaków i głośne pokrzykiwania słowackich współtowarzyszy snu…są takie momenty, kiedy naprawdę chce się rzucić w kogoś butem (tak, zabłoconym i śmierdzącym)! Trochę więc niewyspani, zeszliśmy na śniadanie i całkiem długo dywagowaliśmy, jak idziemy dalej.

podejście na Babią Percią Akademików - widok na Małą Babią

podejście na Babią Percią Akademików – widok na Małą Babią

Pierwotny plan zakładał przejście po poziomicy niebieskim szlakiem i potem w górę czerwonym na pasmo Policy. Jednak mój wspaniały plan został brutalnie przegłosowany przez współtowarzyszy włóczęgi, którzy domagali się doświadczenia Perci Akademików, jedynej drogi typu alpejskiego, zawierającej łańcuchy, w Beskidach. Szlak jest jednokierunkowy, tak więc można nim tylko wejść na Babią Górę, ale nie zejść. Droga okazała się faktycznie ciekawa i dość szybko mijała (nie od dziś wiadomo, że szybciej się podchodzi ostro pnącą się drogą niż dłuższą, ale mniej nachyloną), a łańcuchy były dość przereklamowane (no, może po naszych doświadczeniach, szczególnie w Czarnogórze, gdzie nikt nas tak nie rozpieszczał). Koniec końców weszliśmy drugi raz na ten sam szczyt w ciągu 24 godzin…co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu :). Ponownie powitał nas porwisty wiatr i jeszcze lepsza widoczność. Tym razem nie kontemplowaliśmy za długo i zeszliśmy ze szczytu Babiej Góry łagodnie na wschód, stamtąd odbijając jednak na północ, w dół, i schodząc ponownie do schroniska, a potem w dół do Zawoi. Polica była już dla nas zdecydowanie za daleko, bo jeszcze tego samego dnia wracaliśmy do Warszawy.

zejście ze szczytu w stronę przełęczy Krowiarki, w dali Polica

zejście ze szczytu w stronę przełęczy Krowiarki, w dali Polica

I tak, o 16 doszliśmy do miejsca startu. Idealny moment, na obiad, więc ruszyliśmy (już samochodem) szukać jakiejś fajnej lokalnej knajpy. Szukaliśmy dość długo, bo nic przy drodze nie chciało się znaleźć. Jechaliśmy nawet przez Wadowice, ale stwierdziliśmy, że kremówki to trochę mało na obiad…w końcu wjechaliśmy do miejscowości o dźwięcznej nazwie Zator, gdzie na rynku, o radości, stała knajpa. Okazało się, że owa miejscowość jest stolicą karpia, a naokoło jest mnóstwo stawów hodujących ten gatunek ryby. Nie omieszkaliśmy spróbować lokalnego specjału i potwierdzamy – warto! Potem była już tylko droga w noc, do domu…

Taki weekend to ja rozumiem!

uff :)

uff 🙂

1 responses to “2 baby 2 razy na Babiej w 2 dni (nie licząc chłopa)

  1. Pingback: Mikropodróże | Dusza Śpiewa·

Dodaj komentarz