Czego nauczył mnie Kaukaz

Trwało to trochę, zanim ostatnia eskapada kaukaska się ułożyła w głowie, choć jeszcze nie w sercu. Jednak po czwartej wyprawie w tamte strony zaczęły mi się formować pewne refleksje na temat podróży po Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie oraz tego, co mnie nauczyły lub w jaki sposób zmieniły mój światopogląd, sposób patrzenia na życie:

  • ogromna pokora wobec natury

barszcz Sosnowskiego może zamienić najprostszy szlak w labirynt najeżony pułapkami

Nigdy żaden rejon świata nie ugiął mojego karku tak jak Kaukaz. Powody były różne – raz susza i związane z tym małe zasoby dostępnej wody, z drugiej strony ulewne deszcze zamieniające potoki w przeszkody niebezpieczne i nie do przebycia. Okazało się też, jak ważnym czynnikiem jest temperatura, bo podchodzenie w 40 stopniach w Armenii czy w ogromnej wilgotności i temperaturze w Lagodekhi skutkowało zupełnie innym tempem niż sympatyczne lekko słoneczne 20 stopni w Gruzji. Szczególnie, że te drugie warunki są bliższe naszemu klimatowi. Czasem natura objawiała się w postaci pola barszczu Sosnowskiego, który zamieniał wędrówkę w „ninja style” – spróbuj nie dać się poparzyć. Natura w tak potężnych górach nie wybaczała i każdy błąd, czy to zbyt mała ilość wody, czy też zbytnia pewność siebie w stosunku do szlaków, kończyła się srogimi batami. I nauką na przyszłość.

  • otwartość na ludzi

Z ludźmi Kaukazu miałam okazję wielokrotnie porozmawiać. Na początku były to bardziej dyskusje na migi lub pojedynczymi słowami, dopiero potem zaczęliśmy prowadzić szersze dysputy. Niemniej, różnego typu przygody nauczyły mnie, że im więcej otwartości, tym więcej pomocy, życzliwości, szczęścia i że otwartość rodzi otwartość z zaufaniem. Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać z wrogim lub agresywnym nastawieniem, być może dużo w tym mojego podróżniczego szczęścia. Dzięki temu dowiedziałam się mnóstwo nie tylko o tym, jaki naprawdę jest Kaukaz, ale także o samych osobistościach, ich niezwykłych historiach, pragnieniach i poglądach. To jakby nagle wskoczyć w czyjeś buty, widzieć ten region czyimiś oczami. A moja ciekawość otwierała drzwi, rodziła uśmiechy i nawiązywała łatwo kontakty, nie tylko z mieszkańcami Kaukazu, ale również z wędrowcami podobnymi do mnie – nie zliczę już ile nacji przewinęło się w tych podróżach, ale każda wymiana doświadczeń czy historii była dla mnie powodem do radości i ciekawości. Każdy reprezentował inny świat, inne doświadczenia, szczególnie łatwo przekazywane w tak niezwykłych warunkach przyrody.

  • otwartość na inność kultur i religii

kultury, choć różne ze względu na religię, przeplatają się na całym Kaukazie i tak w chrześcijańskim Tbilisi można podziwiać bardzo islamskie architektonicznie łaźnie

Region Kaukazu różni się znacznie od Europy, i mimo że Gruzję się do Europy zalicza, to wszystkie kraje są mniej lub więcej oddalone od niej kulturowo. Wymaga to pewnego przestawienia myślenia, ogromnej dozy tolerancji i uważności na to, jak zachowują się inni, czym to jest spowodowane oraz szacunku do tej inności. Zakochałam się w cerkwiach i obrządku prawosławnym, w podniosłej a jednocześnie niewymuszonej atmosferze pośród ludzi tam przybywających. Pięknie spleciona jest również religia z tradycją, jest ona religią żywą, widoczną na co dzień, choćby w postaci ikon w marszrutkach czy domach. W Azerbejdżanie z kolei doszło do pierwszego mojego zetknięcia z islamem i zaskoczyło mnie to, jak mało było w tym tarcia i niezrozumienia. Mimo mojej ogromnej tolerancji obawiałam się, że to ludzie tam mieszkający będą uprzedzeni do mojej inności, szczególnie że Azerbejdżan jest mało popularny wśród turystów. Ku mojej radości moja otwartość i pewna doza nieśmiałości sprawiła, że mogłam zapoznać się z ichniejszymi poglądami i kulturą, chłonąć to, czego nie rozumiałam słowami poprzez obserwację. To również cecha, którą nabyłam z czasem – uważna obserwacja najmniejszych detali, których jeśli nawet z początku nie rozumiałam, to potem mogłam doczytać lub sprawdzić czy zapytać. Będąc w tak kompletnie innym regionie świata ciężko jest, szczególnie na początku, objąć te wszystkie nowości na raz.

  • respekt wobec gór

jak się źle oceni siły na zamiary, to się kończy na plecach – przynajmniej w pięknym otoczeniu!

Góry od zawsze uczyły mnie pokory. Niezależnie od wysokości i trudności, jak nawet już już poczułam się komfortowo, to potrafiły mnie zaskoczyć, jak dużo wiedzy i doświadczenia wciąż mi brakuje. Kaukaz był dla mnie ogromnym sprawdzianem. Na początku rzuciłam się na głęboką wodę, wiedząc, w porównaniu do dziś, naprawdę niewiele, ale z każdym kolejnym powrotem cierpliwie znosiłam baty i uczyłam się o Kaukazie ile mogłam. Jak oceniać szlaki, jak przekuwać mapę na trudność, gdzie nocować, gdzie znaleźć wodę, czy zawsze wierzyć miejscowym i turystom. Byłam chyba dość niepokornym uczniem, bo często upierałam się przy swoim, ale im więcej razy wracałam, tym swobodniej się czułam, aż w końcu zaadaptowałam te góry jak swój drugi dom. Co nie znaczy, że wciąż mnie zaskakują, bo wiedzy nigdy dosyć. Mapy, szczególnie Armenii, są wciąż niezbyt dokładne, szlaki prawie nie istnieją i trzeba bardziej się opierać na rozmowach z tymi, którzy byli tu wcześniej lub z miejscowymi. Mówi się też, że góry nie lubią głupoty. Zbyt mała ilość wody w stosunku do temperatury potrafi się zemścić problemami ze znalezieniem źródła (nauczyłam się wozić filtry do wody) lub chorobami żołądkowymi. Zbyt ważkie plany mogą skończyć się wyczerpaniem i awaryjnymi noclegami ze skróceniem trasy włącznie. Załamanie pogody przekreśla jakiekolwiek wyjście wyżej – nie w takie wysokości i trudności. Będąc na Kaukazie trzeba wziąć i kostium kąpielowy i czapkę, taka jest rozpiętość temperatur. Ale z czasem, gdy się już te zawiłości poznaje, taka niewiadoma to prawdziwa przyjemność – to uczucie bycia eksploratorem dzikich grzbietów…bezcenne.

  • szacunek wobec tradycji

dwa śluby w Katedrze Świętej Trójcy w Tbilisi

Tradycja na Kaukazie jest czymś bardzo żywym, bo pozwala ludziom zakotwiczyć się w pewnych regułach i ramach. Życie często projektuje im cykl pór roku i życia zwierząt, stąd uroczyste przepędy stad na hale na wiosnę i spędy na jesieni. Tradycja jest też silnie związana z religią, do której jakoś bliżej, gdy jest się tak maleńkim pośród ogromnych gór. Również sławna gościnność, która na szczęście jeszcze utrzymuje się w mniej turystycznych regionach, jest czymś świętym i bardzo szanowanym – widać też, jak wielką wagę przywiązuje się do zaoferowania gościowi wszystkiego, czym dom stoi oraz, co dla mnie było niesamowite, toastów, które są traktowane szczególnie przez Gruzinów niezwykle poważnie i podniośle. Gdy o tym czytałam w książkach, wydawało mi się tylko kurzem po przeszłych wiekach. A jednak sama miałam okazję tego doświadczyć i było w tym coś niesamowicie wzruszającego i głębokiego. Szacunek do reguł i gestów, nawet tych drobnych, przydawała całemu obrządkowi niezwykłej wagi tak, że gość czuł się kimś wyjątkowym. Nie inaczej jest w przypadku obrządków religijnych w cerkwiach, jak również stosunku do zwierząt, choćby koni, które są nie tylko traktowane jako transport, ale to na nich opiera się zarówno mobilność, logistyka, jak i często możliwość przeżycia ludzi. Z koni są oni dumni i prawie każdy się szczyci swoim rumakiem. A jazda na nich cechuje się niebywałą fantazją.

  • cierpliwość

co tam zdobywanie góry, na kawę zawsze jest czas

W kraju bez zegarków, który to sobie tak nazwałam, czas się zakrzywia i podporządkowuje wedle uznania. Właściwie zegarki można wyrzucić już przy wyjściu z samolotu, kiedy okazuje się, że wszystko jeździ jak chce, a nie wg rozkładu. A potem człowiek stopniowo się przestawia na tryb wschód-zachód słońca i szczerze mówiąc, to jeden z najzdrowszych i odprężających nawyków, którego nabiera się na Kaukazie. Przestajemy się spieszyć, bo nie ma do czego. Możemy być elastyczni z planami, możemy na spokojnie porozmawiać, wstąpić do kogoś na herbatę, zrobić dwa dodatkowe postoje busem. Przecież jesteśmy wciąż tu, doświadczamy wszystkiego co naokoło i każdy element jest cechą podróży i obserwacji. Ludzie Kaukazu mają ten spokój i zupełną niefrasobliwość czasu, której im wielokrotnie zazdrościłam. Mam wrażenie, że mimo mniejszej ilości posiadania, byli dużo szczęśliwsi od nas, ciągle zaganianych miastowych.

  • radość małych rzeczy

to właśnie te małe rzeczy, które przywołują szeroki uśmiech – dostałam rano od pasterza bukiecik dziurawca na herbatę (chyba był zachwycony faktem, że wsiadłam na konia)

To jest chyba prawda ogólnowyjazdowa, szczególnie gdy wyjazd jest intensywny. A Kaukaz jak żadne inne góry potrafi dać w kość i przez zaskoczenie i nawet jeśli było to planowane. Wtedy cieszą nawet małe rzeczy – a to że woda się znalazła, tam gdzie miała być, a to że namiot stoi prosto i nie ma korzeni pod grzbietem w tą noc. Czasem, mimo potu lecącego strumieniami, da się jeszcze zerknąć naokoło i to chyba wynagradza wszystko – z czasem, mięśnie przestają wyć, plecak waży jakby mniej, a wysiłek sam w sobie, oddychanie świeżym powietrzem i napawanie się widokami jest czymś zachwycającym. Każde odetchnięcie na 5 minut daje radość, spotkani ludzie, wymienione uśmiechy, toasty, złapany bus na czas, mijane krajobrazy, ciekawostki, znaleziska inne niż „u nas”. Coś, na co pewnie nie zwrócilibyśmy uwagi na co dzień, bo tempo życia na to nie pozwala. A tu, każdy kamień pod nogą ma naszą uwagę, a dostępny strumień, żeby się wieczorem umyć jest szczytem luksusu. I nic nie smakuje tak jak niespodziewany poczęstunek od pasterza w postaci chleba, sera, pomidorów i wina. A każde takie spotkanie, rozmowy czy biesiady są niezwykle radosnym zaskoczeniem.

  • zachwyt nad jedzeniem

wyżerka w stylu kaukaskim – czym górska chata bogata

Chyba każdy kto był na Kaukazie zdążył zapoznać się z tamtejszą kuchnią. Akurat ta dość różni się między krajami, ale radość tkwi w odnajdywaniu tych różnic i cieszeniu się każdym nowo poznanym elementem. Najbarwniejsza i różnorodna smakowo jest Gruzja, co Polacy już zdążyli docenić. Armenia jest zdecydowanie bardziej orientalna i trochę uboższa, ale inna. Podobnie jest z Azerbejdżanem, który raczej skłania się ku kuchni tureckiej i wschodniej, także wizyta tam wiązała się z kompletnie innymi doznaniami smakowymi. Warto próbować nowych rzeczy, nie ważne jak dziwnie brzmią ich nazwy i jak obrzydliwe się wydają. Ciekawość to cecha podróżnika, bo dzięki temu można nauczyć się coś i o kulturze danego kraju i jego zasobach. A Kaukaz ma wiele do zaoferowania, od palety przypraw, po warzywa, mięsa i oczywiście wino, w każdym kraju inne, we wszystkich niezwykłe.

  • język ma znaczenie

czasem nawet łamany rosyjski może pomóc wytłumaczyć grupie Azerów, że zgubiłam kolegę – i arbuzem poczęstowali!

Mimo wszystko, choćbyśmy nie wiem jak się starali, bez języka rosyjskiego trudno poznać dobrze Kaukaz. Doświadczyłam tego po trzech latach podróżowania w ten region ze śladową znajomością języka i ogromna zmiana nastąpiła w roku czwartym, gdy podjęłam wreszcie trud kursu językowego. Nawet parę miesięcy rosyjskiego, który dla Polaków nie jest językiem trudnym, bo często podobnym w wymowie i odmianie, zmienia zupełnie perspektywę, bo wchodzimy na inny poziom – z „Kali mieć” i pojedynczych słów typu „drogo”, „tanio” weszłam w rozmowy o ludzkich poglądach, dążeniach, historiach i Kaukaz stał się wyraźniejszy, żywszy, pełniejszy. Nie mówiąc o tym, że mając jeszcze kartę danego kraju byłam w stanie załatwić busa na godzinę, dogadać się w kwestii ceny i miejsca, a to nie bez znaczenia, bo angielski w tych krajach praktycznie nie funkcjonuje. Zresztą, wielu podróżników przyznało też rację, że byli inaczej traktowani, gdy dało się z nimi dogadać, włącznie z wysokością cen. A i człowiek jakoś czuje się mniej obco, bardziej jak u siebie.

  • warto wracać tam, gdzie serce ciągnie

Zarzekałam się przez wiele lat, że szkoda mi czasu na podróżowanie do miejsc, gdzie już byłam. Kaukaz wdarł się absolutnym przebojem w moje serce i zmienił się też mój światopogląd – obecnie nie skupiam się, aby zobaczyć jak najwięcej krajów, miejsc i odhaczyć kolejne punkty. Zaczęłam doceniać podróż do miejsc, w których czuję się dobrze, i choć każdego roku widzę inny skrawek Kaukazu, to wciąż są to kolejne puzzle tej samej układanki i cieszy mnie jej coraz pełniejszy obraz, którym mogę się dzielić innymi. Wchodząc też głębiej opuszczam strefę dostępną tylko dla „szybkich” turystów, a zaczynam naprawdę coś czuć i na czymś się znać. Najciekawszym przykładem jest mój trudny związek z Tbilisi, miastem które totalnie mi się na początku nie spodobało, a gdy w tym roku byłam w nim po raz czwarty, coś drgnęło. Chodząc po raz kolejny po jego ulicach, zaczęłam czuć się jak w domu, w mojej Warszawie – trudno opiewać jej piękność na każdym zakręcie, a jednak przywiązanie i związane z nią wspomnienia stanowią o jej wyjątkowości. I tak w końcu dogadaliśmy się z Tbilisi, a ja już nie mówię, że coś jest na pewno – choć na pewno to na Kaukaz wrócę.

w Kaukazie trudno się nie zakochać, bo ma wszystko – a jak nawet nie zakochać, to zawsze można poćwiczyć jogę 😉

Dodaj komentarz